W dniu ślubu obudziłam się jakoś po 6.. W żołądku bitwa pod Grunwaldem. Słabo. Wymiotować się chciało.. Koszmar. Zmusiłam się do ponownego snu. Zasnęłam. Wstałam na dobre po 8. Stres zmniejszył się, ale wciąż był.
Było mi smutno, bo na tę wczesno-poranną chwilę jedyne o czym myślałam to makijaż a przecież tak nie miało być! Miała być radość i zupełnie inny stres!
Od rana latałam z telefonem. Tu do Świadkowej, do Mamy, do kwiaciarni, do kosmetyczki choć wiedziałam, że nie odbierze..
Wykąpałam się.. Było już po 9 kiedy zadzwoniła fryzjerka, że na 9 miałam być na czesaniu!
Ja pierdolę! Miałam zapisane, że na 9.30 ale chyba mi się coś pomyliło i to Mama miała dojść na 9.30 a ja miałam być od rana! Tel. do Mamy, że na już ma być u mnie! A ta z mokrą głową jeszcze.
Biegiem do kwiaciarni po kwiaty do włosów. Na szczęście kwiaciarnię mam tuż za rogiem
Biegiem z powrotem do domu, bo mi się przypomniało, że przecież miałam wsuwki wziąć, a nie wzięłam..
Na styk podjechała Mama i już razem udałyśmy się do fryzjera a raczej do fryzjerki..
Tam opowiedziałam kolejny raz, jakie to emocje w związku z makijażem mam.. Odliczałam czas do 10. kiedy to teoretycznie miała być otwarta kosmetyczka..
W międzyczasie wpadła Kuzynka która szukała na gwałt kogoś, kto by ją uczesał, bo się okazało, że fryzjerka, która miała ją i jej mamę uczesać zachorowała i je wystawiła!
Fatum! Istne fatum.. Mówię Wam.
Wybiła 10. tel. do kosmetyczki.. Pip.. pip.. pip.. pip.. Halo??
Niemal słyszałam jak mi głaz spadł z serca!!
I wszystko nabrało nowych barw. Przysięgam. Od tego telefonu i wyjaśnienia, że jest, że wszystko dobrze zaczęłam się cieszyć .
Fryzura wyszła trochę inna niż na próbnej.. Mniej mi się podobała, ale naprawdę nie to było najważniejsze..
Wyszłam z salonu ok.11.30. Było pięknie. Ciepło. Słonecznie, a przecież cały tydzień było brzydko! Wiedziałam, że kupno parasola to dobre posunięcie, bo gdybym go nie kupiła pewnie by na przekór padało.
Po drodze spotkałam kuzyna, który mnie nie poznał, znaczy się, że było ładnie mimo, że bez make-up’u. Po drodze zaszłam do kosmetyczki. Już na luzie porozmawiałyśmy, pośmiałyśmy się z mojej piątkowej paniki, płaczu i czarnych wizji. Okazało się, że jakimś cudem moja wizyta została wykreślona, a że byłam ostatnia na ten dzień to Babka po prostu poszła sobie do domu..
Zaszłam jeszcze do kwiaciarni odebrać butonierkę Młodego i stroik dla Świadkowej i poszłam do domu. Po 12. Przyjechała Ola (nasza fotografka)
Trochę się denerwowałam, ale raczej byłam spokojna.. Przedyskutowałyśmy co i jak, zebrałyśmy ostanie rzeczy i poszłyśmy do kosmetyczki.
Tam też było wesoło. We trójkę śmiałyśmy się z moich wcześniejszych emocji i marzeniach, że w dzień przed ślubem będzie spokój, że pojedziemy do kina, do restauracji, a był taki zapierdol, że po 1. Spać poszliśmy
Makijaż też wydał mi się trochę inny od tego próbnego. Mocniejszy.. Ale Ola mówiła, że jest bardzo ładnie, więc tak zostało..
Póki co zdjęć więcej nie mam, więc relacja jest skąpa w zdjęcia.. ale lepiej coś niż nic :)
Po makijażu zaszłyśmy jeszcze do domu po ostatnie rzeczy i pojechałyśmy do domu moich Rodziców..
C.d nastąpi..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz